Luby zrobił mi niespodziankę dziś. Już od jakiegoś czasu miałczałam i jęczałam, że nigdzie nie wychodzimy, nic nie robimy, Kraków mieliśmy zwiedzać, a my tylko w domu siedzimy, itp. itd. Więc dziś zostałam zabrana na tajemniczą wycieczkę do... Ogrodu Botanicznego! :) Nie była ona jednak aż taka tajemnicza, bo po wyjściu z mieszkania, ok. 15 metrów od bloku, Luby mówi: "No, dobra, powiem Ci. Idziemy do Ogrodu Botanicznego." M: "Oooo, super. A mamy aparat?". No trzeba się wrócić;), na szczęście nie daleko;).
A co do samego Ogrodu, to podobało mi się baaardzooo:) A najbardziej podobało mi się to:
DŻUNGLA!!! Prawdziwa, najprawdziwsza (prawie:). Nie powiem, żebym chciała do prawdziwej dżungli pojechać, bo nie chcę (opowieści i filmy o pająkach, owadach, robakach i innych strasznych rzeczach zdecydowanie mi to wyperswadowały), ale znaleźć się nagle wśród tylu palm, w temperaturze ok. 30 stopni C, gdy na zewnątrz już jesienna pogoda, to całkiem przyjemne uczucie jest. :)
Oczywiście Lubemu najbardziej podobały się roślinki mięsożerne (echh mężczyźni;)
Ale muszę przyznać, że te dzbaneczniki umiały ładnie pozować i przyjemnie się im zdjęcia robiło:)
A na koniec coś co też chciałabym, żeby mi takie w domu wyrosło:
mandarynki!
cytryny (widział ktoś z Was takie wielkie cytryny???) bo ja nigdy w życiu!
Oczywiście to nie wszystko (zdjęć zrobiłam 153:). Postram się jeszcze w najbliższym czasie zamieścić zdjęcia kwiatów, które udało mi się przyuważyć pomimo już w pełni rozgoszczonej i zadomowionej u nas jesieni.